Narciarski bieg terenowy

Narciarski bieg terenowy

Stanisław Karpiel (z lewej) zmienia swojego poprzednika Mariana Woynę-Orlewicza (z prawej) na trzecim etapie narciarskiego biegu sztafetowego 4x10 kilometrów. Data wydarzenia: 1936-02 Miejsce: Garmisch-Partenkirchen Osoby widoczne: Stanisław Karpiel, Marian Wiktor Woyna-Orlewicz, Autor: Zespół: Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny - Archiwum Ilustracji NAC Sygnatura: 1-M-922-119

Jak wyobrażano sobie w 1927 roku zasady odbywania zawodów w narciarstwie biegowym i oceniania zawodników. Przeczytaj artykuł Stanisława Fachera zamieszczony w czasopiśmie Narciarstwo Polskie rocznik 1927 tom 2.

STANISŁAW  FACHER
Narciarski bieg terenowy Jest rzeczą dość powszechnie znaną, że dzisiejszy typ wyścigów narciarskich niezbyt sprzyja utrzymaniu techniki zjazdowej i poprawności stylu. W wyścigach bowiem obecnych, zawodnik musi poświęcić prawie całą uwagę treningowi i to treningowi ściśle kondycyjnemu, a jeżeli czasem zajmuje się on opracowaniem umiejętności jazdy, to jest to przede wszystkiem sztuka chodu i biegu po równinie, oraz umiejętność szybkiego pokonywania wzniesień. Oczywiście że także i w tej gałęzi narciarstwa wyrabia się styl i form a i to nieraz na prawdziwej wyżynie stojące, nie jest to jednak sprawność narciarska w ścisłem tego słowa znaczeniu. Innemi słowy, doskonały a nawet stylowy biegacz, nie zawsze jest takim samym narciarzem, czyli nie zawsze umie on jeździć i pozostaje jedynie zawodnikiem biegającym na nartach. Że tak się dzieje — mamy do zawdzięczenia (jak wyżej wspomniano) przyjętemu obecnie powszechnie rodzajowi biegów, które mają charakter wybitnie wyścigowy, a więc żądają od zawodnika aby on sam pracował, aby walczył siłą i wytrzymałością o pierwszeństwo, jazda zaś na nartach i wykorzystanie charakterystycznej właściwości nart, t. j. „zjazdu“ odgrywa rolę podrzędną. Pod względem sportowym, mają tego rodzaju wyścigi pierwszorzędne wartości, każą bowiem dokonywać trudu, zmuszają do przygotowania się nieraz bardzo długotrwałego i wyrabiają ludzi nie tylko fizycznie lecz i duchowo. Ponieważ jednakże biegi te odbywają się w terenie łatwym pod względem narciarskim, bo tylko w takim terenie mogą być normalne warunki wyścigu dla wszystkich równego — przeto nie ulega wątpliwości, że zawodnik używa w takim biegu bardzo mało sztuki jazdy na nartach, gdyż używać jej prawie nie potrzebuje. Dlatego też, sztuka ta zanika coraz bardziej i obecnie coraz częstszym jest typ zawodnika, jeżdżącego znacznie gorzej niż jeżdżono przed niedawnym jeszcze czasem. Jest to objaw bezwzględnie niepożądany, zamieniający narciarstwo, do pewnego stopnia, na bieg pieszy po śniegu przy pomocy płóz drewnianych i usuwający na bok czynnik tak ważny, jakim jest umiejętność zjazdu i piękno w nim leżące. Utarło się mniemanie, że niepożądany ten objaw jest wynikiem wpływu, jaki na narciarstwo środkowego kontynentu wywarła ojczyzna sportu narciarskiego, to jest kraje Północy. Mniemanie to słusznem jest do pewnego tylko stopnia. Prawdą jest bowiem regulamin stamtąd pochodzi, jak też i to, że charakter tego biegu jest tam stale równinny. Większość tych krajów, to zupełne równiny lub pojezierza, które zimową porą przedstawiają doskonałe warunki dla długodystansowych biegów płaskich. Prawdą jest także i to, że w niektórych okolicach tych krajów, zjazd narciarski w znaczeniu wysokogórskim jest prawie nieznany i niektórzy słynni nawet zawodnicy tych krajów bywali w stromym terenie bezradni. Twierdzenia tego jednak uogólniać nie można, gdyż skądinąd wiemy, że tak ich mistrzów jazdy w terenie, jacy pochodzą z górskich okolic północnych krajów, niewielu jest na kontynencie. To, że biegi równinne, znane pod nazwą norweskich lub szwedzkich przyjęły się u nas w czystej postaci, jest wynikiem wybitnego prądu sportowego, wynikiem dążności do stworzenia jak najbardziej emocjonującego wyścigu, w którym decydować ma siła i wytrzymałość zawodnika, nie zaś wypadek. Suggestja mistrzowskich wzorów Północy, odegrała rolę niewątpliwie podrzędniejszą. Dlatego też, mim o że wszędzie przedtem biegi zjazdowe znane były i cenione w całej Europie środkowej, to jednak ustąpiły one łatwo biegom płaskim prawie w zupełności. Dopiero w ostatnich latach zaczęły się budzić refleksje. Sztuka jazdy na nartach, znajduje swój punkt kulminacyjny w zjeździe, który jest nie tylko umiejętnością techniczną, ale wymaga także pew­nej pracy myślowej. Ponadto zjazd narciarski stawia częstokroć wygórowane wy­magania śmiałości i odwagi, oraz poczucia stylu, a więc jako całość niesie ze sobą czynniki pod względem sportowym pierwszorzędne. Dlatego też wyścig w biegu zjazdowym ma prawdziwie wysoką wartość i zaniechanie go na korzyść wyłącznie biegów równinnych, dzieje się ze szkodą dla narciarstwa: Jeżeli jednak ten rodzaj biegów poszedł do pewnego stopnia w zapomnienie, to stało się to także z powodu niewłaściwego traktowania tych biegów. Wychodzono po prostu z założenia, że zwycięzcą powinien być ten, który w najkrótszym czasie przejedzie cały szlak biegu, czyli innemi słowy, jedynem kryterjum na podstawie którego ten bieg oceniano — był czas.
Ta zasada doprowadzić musiała do pewnego wyrodzenia się biegu i do zatraty pierwotnego jego celu, którym było utrzymanie sprawności. Z chwilą bowiem gdy zawodnik za wszelką cenę musi pośpieszać, to urządzi się on przy zjeździe tak aby jak najmniej czasu stracić. Skromne nawet wiadomości z zakresu techniki narciarskiej pouczają, że zjazd można wykonać rozmaicie i rozmaitych chwycić się sposobów by zjazd uczynić pewnym i szybkim, oraz że sposoby te nader rzadko przyczyniają się do podniesienia stylu i piękności jazdy. Szeroki tor, jazda na kijach, taktycznie stosowany upadek i t.p. to najczęstsze sposoby, które przynosiły oszczędność czasu i możliwie największy pośpiech w biegu.
Że w takich warunkach bieg zjazdowy tracił wszelki sens sportowy i techniczny, nie ulega zdaje się wątpliwości. Wszak wysiłek zawodnika (stojącego na jak najszerszej podstawie i podpartego, zamienionego na bryłę, która poddaje się w zupełności sile bezwładności) był znikomy, a obraz piękna i stylu w takim biegu był nie mniej pożałowania godny. Jeżeli zaś ktoś nie chciał zrezygnować ze swobodnej i stylowej jazdy, to tracił zwyczajnie dużo czasu, a z nim szanse zwycięstwa. Dlatego też, zdaje się być rzeczą pewną, że o ile biegi zjazdowe mają spełnić swój cel sportowy i techniczny, to nie mogą być oceniane jedynie miarą czasu, podobnie jak nie sposób byłoby ocenianie n.p. skoków, jedynie miarą długości. Rozpatrując czynniki, na podstawie których można by oceniać bieg zjazdowy tak, ażeby to godziło się z pojęciem wyścigu i spełniało cel utrzymania sprawności narciarskiej, dochodzimy do wniosku, że czas, styl i piękno jazdy, oraz jej pewność powinny być brane pod wspólną ocenę. W ten sposób bowiem zmusza się niejako współzawodników do zachowania poprawności jazdy i kładzie należyty nacisk na właściwy cel wyścigu. Praktycznie biorąc, bieg taki mógłby wyglądać następująco: szlak biegu powinien prowadzić terenem jak najbardziej urozmaiconym , z wybitną przewagą czynnika zjazdowego, przytem w torze zjazdu nie powinno omijać się takich partyj jak żleby, drogi i stoki leśne i strome zbocza. W każdym jednak razie nie powinien to być bieg z przeszkodami, lecz normalny bieg terenowy o niewygórowanych zbytnio trudnościach, i z pominięciem niebezpieczeństwa. Trasa biegu uprzednio wyznaczona, powinna być przetorowana przez możliwie dobrego jeźdźca i nie powinna przekraczać 4— 5 km. Włączanie do tego biegu partyj równinnych lub podbiegów może być podyktowane jedynie przez teren, bo chociaż i na nich ocenić można sprawność narciarza, to jednak w biegu terenowym nie są one pierwszorzędnego znaczenia, a uwzględnione w dużych proporcjach mogą przyczynić się do zmanierowania wyścigu. Tor biegu podzielony jest na etapy, oddane pod kontrolę sędziów orzekających, z których każdy na swoim etapie obserwuje zjeżdżających zawodników i ocenia ich sprawność. Zawodnicy wyjeżdżają ze startu pojedynczo, w  dużych o ile możności odstępach czasu, aby z jednej strony nie rozstrzelić uwagi sędziów, z drugiej zaś strony aby sami współzawodnicy nie przeszkadzali sobie w trudniejszych miejscach. Składanie kijów jest wykluczone i powoduje dyskwalifikację. Najlepszy osiągnięty w biegu czas otrzymuje pewną notę, którą z uwagi na podobieństwo do innych sposobów oceny narciarskiej określamy na 20. Każdy inny czas, gorszy o pewną określoną ilość sekund od najlepszego, otrzymuje notę, którą wylicza się automatycznie, a więc n.p. za każdą sekundę odejmuje się l/2 o punkta, czyli n.p. za każdą skończoną minutę grozi utrata 5 punktów. W ten sposób uzyskujemy pierw­sze kryterjum oceny biegu terenowego, to jest czas — kryterjum zupełnie automatyczne. Drugim czynnikiem podlegającym ocenie, jest styl i piękno jazdy. Tu ocena jest już trudniejsza, ponieważ zależy ona od indywidualnego osądu sędziów orzekających, innemi słowy nie może już być ona automatyczna. Podobnie jak przy skokach, ocen daliby sędziowie za styl i piękno biegu na podstawie obserwacji i sąd swój wyrażaliby w odpowiedniej nocie. W szczególności więc u początku każdego etapu zawodnik miałby pełne dwadzieścia punktów, z których sędziowie w miarę zauważonych uchybień odejmowaliby pewne ilości i przy końcu etapu dawali notę ostateczną. Pewną trudność sprawiałby tu brak trwałych zasad poprawnej jazdy, z tą jednak trudnością należałoby się pogodzić i podobnie jak w skoku narciarskim, po za opracowaniom najogólniejszych „kanonów“, pozostawić ocenę sędziom do tego powołanym. Noty wszystkich sędziów orzekających, rozstawionych na szlaku, dodane do siebie i podzielone przez ilość sędziów celem wyprowadzenia średniej, dałyby nam miarę kryterjum drugiego, to jest ocenę stylu i piękna jazdy danego zawodnika. Trzeciem wreszcie kryterjum oceny, jest pewność jazdy wyrażająca się w najmniejszej możliwie ilości upadków. Tu ocena mogłaby być znowu automatyczną, czyli polegać na zliczeniu wszystkich upadków, zamienieniu ich na określone regułą punkta karne, które rzecz prosta, obniżyłyby notę ostateczną. Wysokość ujemnej oceny upadków, może być ustalona raz na zawsze przez regulaim in np. 1/4 punkta na upadek, albo też każdorazowo ustalona przed biegiem przez sędziów orzekających, a to wzależności od gatunku śniegu i trudności wyścigu. Należałoby przytem określić wyraźnie, co będzie uważane za upadek, przyczem podnieść należy, że częściowa utrata równowagi bez przerwanej ciągłości jazdy, powinna być raczej zaliczana na poczet uchybień stylu i piękności jazdy, a nie poczytywana za upadek. Uzyskawszy więc trzy powyższe kryterja oceny biegu terenowego z łatwością wyprowadzić możemy kolejność zwycięzców wyścigu. Do noty za czas dodaje się średnią notę z ocen sędziów orzekających i otrzymaną sumę dzieli przez dwa. Od ilorazu odejmuje się punkta karne za upadki i otrzymuje w ten sposób notę ostateczną dla zawodnika. Jak na pierwszy rzut oka widać, zwycięzcą nie musi być ten, który ma jedynie najlepszy czas, ani też ten, który jechał najładniej lub też najpewniej. Zwycięzcą będzie ten, który okaże w biegu największą sprawność ogólną, który zarówno będzie miał czas dobry, jak też ładnie i pewnie wykona bieg, choćby poszczególne jego noty za czas, formę i pewność były gorsze od najlepszych wyników poszczególnych, osiągniętych przez innych zawodników. W ten sposób traktowany bieg terenowy spełnić może doskonale swe zadanie. Sposób bowiem jego oceny zmusza zawodników zarówno do wyścigu w czasie, jak też do pieczy nad stylem i pięknością jazdy, jak wreszcie wymaga od uczestników pewności zjazdu. Innemi słowy stawia wymagania sprawności ogólnej i za sprawność ogólną nagradza. Dlatego też z chwilą, gdy przewaga biegów równinnych z jednej strony doprowadziła do pewnego zaniedbania techniki zjazdowej — a biegi zjazdowe z drugiej strony, rozgrywane tylko na czas, także do podniesienia stylu jazdy przyczyniać się nie mogły, należy jako uzupełnienie pracy nad sprawnością narciarską przyjąć typ biegów terenowych ocenianych zarówno za czas, jak za formę, jak też i za pewność. Zawody tego typu wywalczą sobie niewątpliwie należne miejsce w programach sportowych. Zwłaszcza u nas w Polsce, gdzie technika jazdy na nartach stanęła tak wysoko i tak jest obecnie zagrożona, należy jąć się tego sposobu, celem ochrony niezaprzeczonego dorobku naszej wieloletniej pracy.

Narciarski bieg terenowy Read More »

Wycieczka na Klimczok

Schronisko niemieckiej organizacji turystyki górskiej Beskidenverein (Klementinenhutte od nazwiska właścicielki tych terenów – Klementyny von Primavesi) na Klimczoku. Fotografia ze zbiorów NAC

Wrażenia z wycieczki na Klimczok z 1939 roku.

Gazeta Zachodnia. Katowice czwartek 23 marca 1939 r.

„Wy tam na Śląsku macie tak blisko tereny takie, te byłoby nawet dziwne, gdybyście na nartach nie jeździli” takie mniej więcej głosy padały w rozmowach na tematy narciarskie z narciarzami zamieszkującymi województwa centralne i zachodnie. I w tych słowach dużo prawdy, bo istotne od najbliższego punktu wypadowego w góry dzieli nas z Katowic zaledwie 56 km. koleją tę przestrzeń (jaką w normalnych warunkach powinno się przebyć w ciągu jednej godziny). Tym najbliższym punktom wypadowym, jak zapewne wszyscy Czytelnicy się domyślają, jest Bielsko, skąd w ciągu dwóch godzin dostać się można kilkoma drogami na najpopularniejszy szczyt beskidzki Klimczok i na sąsiednie góry m.  in: Magórkę, Trzy Kopce, Błatną, Skrzyczne oraz na dalsze, ale w ciągu jednego dna osiągalne szczyty Salmopola, Malinowskiej Skały i Baraniej Góry. Klimczok, jeśli idzie o frekwencję turystów i narciarzy, można porównać chyba tylko z Kasprowym.  Tyle setek par nart  każdej niedzieli znaczy swoje ślady na trasach zjazdowych z Klimczoka w kierunku Bielska, Szczyrku, Bystrej jest najlepszą miarą popularność, tej góry. Już od najwcześniejszych godzin porannych ciągnie od strony Cygańskiego Lasu (dokąd dojeżdża się z masła najdroższym w Polsce tramwajem) nieprzerwany, z początku rozkrzyczany, a w miarę zwiększania się stromości stoku bardziej milczący, sznur ludzkich postaci. Idą, idą bez przerwy starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni, biedni i bogaci (co łatwo poznać przede wszystkim po wyekwipowaniu, które u biedaków jest czasem tak nędzne, że aż budzi litość), mistrzowie i patałachy, Żydzi i nie Żydzi, Polacy i nie Polacy, cepry i górale, jednym słowem przedstawiciele wszystkich warstw, stanów i zawodów.  A wszyscy się spieszą! Jedni idą ze snobizmem gwoli wyżycia się, jeszcze inni dla towarzystwa. W całym tym pochodzie w górę jedno jest bardzo dziwne: pośpiech! Jeden pcha się przez drugiego i to w najwęższych i najbardziej stromych odcinkach trasy, jeden drugiemu depce po nartach, albo wywija pod nosem grotem kijka Nie wiadomo, co tych ludzi tak gna w górę. Czy chęć „zwycięstwa”, czy zamiar zjedzenia w schronisku przed innym obiadu. czy brak czasu?  
Nie wszyscy z podchodzących na Klimczok używają tych samych sposobów. Jedni idą na nartach (tych jest znikoma mniejszość), drudzy natomiast niosą narty na ramieniu. Na nartach idą Ci, którzy mają foki, a takich jest 2 na stu.
Albo też spece od smarowania a nart, których jest jeszcze mniej, wreszcie młodzi, a ambitni narciarze, którzy uważają, że maszerowanie pieszo tą z nartami na ramieniu nie licuje z godnością prawdziwego narciarza. Ambitnie (fałszywie) to bractwo drapie się pod górę, najczęściej wbrew wszelkim zasadom techniki narciarskiej, na zupełnie niesmarowanych nartach, co powoduje ustawiczne ślizganie się w tył Patrząc na te nic z turystyką narciarską nie mające wyścigi nasuwa się mimo woli pytanie: co właściwie zrobiły i robią dla turystyki narciarskiej nasze kluby sportowe.

Odpowiedź jest jasna…
KIimczok stając się punktem centralnym śląskiego narciarstwa spowodował, że ta, do niedawna głównie przez Niemców uczęszczana góra  rozbrzmiewa teraz śmiałymi i liczebnie o wiele silniejszymi niż dawniej głosami polskimi. Jeśli jeszcze i ci wstydliwi Polacy co na zjazdach wrzeszczą na cale gardło: „Achtung” nauczą się cenić własną mowę swoje zbliżanie się sygnalizować będą hasłem: „Tor wolny 'I, to wtedy głosy niemieckie zupełnie tam zamilkną.
Wspomniałem wyżej o scenach, jakie rozgrywają się w czasie podchodzenia na Klimczok Z kolei należałoby słów kilka poświęcić na przedstawienie obrazu jaki maluje się oczom turysty w czasie zjazdu np. do Bystrej. Można by to najdosadniej określić jednym słowem: bałagan. Tak jak przy podchodzeniu nie wiadomo kto, za kim ma iść, jak ma iść, którą stroną wymijać, jak nieść narty i kijki, jak smarować itp. tak w czasie zjazdu nie wiadomo co robić, aby nie nadziać się na gęsto w wąwozach i na polanach padających patałachów, aby nie być potrąconym przez popisujących się szusami na oślep pseudo mistrzów. W całym tym bałaganie nie ma żadnego porządku. Widać, że zjeżdżają sami indywidualiści, nie przyznający się do żadnej grupy wycieczkowej, nie biorący odpowiedzialności za siebie ani za  swych współtowarzyszy.
Patrząc na borykających się z trudnym terenem  narciarzy, obserwując u nich nieznajomość najprymitywniejszych zasad jazdy wąwozem  jazdy po fałdach terenowych brania ostrych zakrętów, zatrzymywana się  lesie, ostrzegania  zjeżdżających przed niebezpieczeństwem spowodowanym nagromadzeniem się przed jakąś przeszkodą kilkunastu naraz narciarzy, wymijania w zjeździe itp., odnosi się wrażenie, że narciarze, albo w ogóle nie przeszli żadnego systematycznego szkolenia, albo też szkolenie to było niedostateczne.
Ale nie dość jest nauczyć kogoś kristanii, trzeba mu dać ponadto podstawy, zasadnicze wytyczne do racjonalnego uprawiania narciarstwa tak sportowego jak i turystycznego.
Nie można pozwalać na wędrówki górskie, choćby się one ograniczały do „niewinnej ” tylko wycieczki na Klimczok temu, kto nie zna zasad podchodzenia, odpoczywania, nie opanował w dostatecznym stopniu techniki zjazdowej kto nie odpowiada zadość wymaganiom potrzeby kultury sportowej.
Przyroda nie znosi wulgarnego chamstwa, będącego niestety udziałem wielu naszych turystów.
Nasze kluby narciarskie, błądzące nieraz wśród gąszczu najróżnorodniejszych zadań technicznej i wychowawczej natury, mają tu znakomite możliwości realizowania, choćby tylko na tym szczupłym odcinku klubowym, postulatów pierwszorzędnej wagi.

 

Wycieczka na Klimczok Read More »

Kornel Makuszyński felieton o narciarstwie

W wydawanym przez Polski Związek Narciarski czasopiśmie Narciarstwo Polskie, w tomie II z 1927 roku okazał się felieton o narciarstwie napisany na wesoło przez Kornela Makuszyńskiego, bowiem twórca Koziołka Matołka był także znanym miłośnikiem narciarstwa. Narciarstwo Polskie : roczników Polskiego Towarzystwa Narciarskiego tom 2. 1927

Zima, śnieg, narty i t.d. 
Przez długi czas byłem przekonany, że narty, inaczej nazywane „ski”, służą jedynie do rebusów obrazkowych ; trudno bowiem było spotkać rebus w starym „Tygodniku Ilustrowanym”, w którym by nie namalowano dwóch zadzierżystych deszczułek, a to znaczyło „ ski“ w jakimś złożonym wyrazie. Mógł to nawet odgadnąć największy nawet bęcwał, tak i z dziada, pradziada. Okazało się jednak z czasem, że ludzie na tem jeżdżą, co dowodzi, że nawet Eskimosi, wujowie renifera i krewni foki, też coś dowcipnego wymyślą.
Teraz, kiedy wszyscy czytamy Jacka Londona, wiemy, że bez nart daleko nie ujedzie w tych miłych krajach, gdzie czasem człowiek zjada zaprzęgowego psa, a czasem pies człowieka, jak się zdarzy i na co kto ma ochotę. Jest to tam sprzęt szanowany i wielce pożyteczny, do nas zaś dostał się zapewne jako sprzęt wesoły i bardzo zabawny.
W początku był dziwowiskiem, teraz zaś, jak wiadomo, jest używanym nagminnie i wielce lubionym, i  o dziwo! Wśród wielu narodów, które się rozlubowały w narciarskim sporcie, Polacy okazują zdolności zgoła nie powszednie. Nigdy od nikogo nie zdołaliśmy się nauczyć sztuk trudnych •— wstrzemięźliwości, oszczędności, praworządności i t. p. — w sztukach jednak śmiałych, grożących skręceniem karku, nikt nigdy nie miał uczniów zdolniejszych. Nie myśmy wymyślili wódkę, ale jak nam tylko pokazano, jak się ją robi, niech kto teraz potrafi zrobić lepszą. Kto inny wymyślił Żydów, a kto ma pierwszą klasę w tym interesie? Nam trzeba tylko pokazać. Wszyscy ludzie na świecie jeżdżą po morzu na okrętach, — a my ? — My tylko konno, panowie bracia, żeby Szwed nie myślał, „że się morzem od nas oddzielił“ .
Pokazano nam narty; Polak spojrzał, uśmiechnął się  i zaczął tak jeździć, jakby całe życie jadł krajany w kostki szpik reniferowy. Otóż, bo w nas siedzą niesłychane w tym kierunku zdolności: połowa z pośród nas ślizga się przez życie, a druga połowa  skacze na łeb, na szyję z wysokiej skoczni, co z pierwszej połowy czyni doskonały materjał do biegów płaskich, z drugiej skoczków znamienitych.
Wziąć byle starego wyjadacza, co w życiu swojem nart nie widział, przyczepić mu je do pedałów i puścić na śnieg, — a ujrzysz, bracie Polaku, że ci będzie śmigał lekko i zgrabnie i nie zawadzi ani o kamień, ani o kryminał. Inny skoczy w śnieg, jak największy rekordzista narciarski świata tak, że prokurator to tylko mowę traci na chwilę, a ten dalej już bieży, wśród pokrzyków i poklasków.
Tacy to zdolni są pośród nas ludzie.
Ci jednak marnują swoje przyrodzone zdolności i nigdy na prawdziwych nartach nie jeżdżą. Narciarze bez przenośni są to ludzie sprawiedliwi, chociaż manjacy. Kiedy na takiego przyjdzie czas ruji, właściwiej mówiąc, sportowy okres, pełen wichrów i śniegów, taki to ci się wtedy wyrzeka i żony i kochanki i dziatek miłych i ciepłego łoża, śnieg mu uderza na mózg tak, że go szaleństwo chwyta: oto się martwi, że śniegu niema na szafie, skąd by można zrobić skok próbny; tyle jest innych zmartwień na świecie, taki jednak martw i się na przykład tem, że śnieg jest „ lepki“, albo „porowaty“ — djabli zresztą wiedzą jaki? Jadłby taki biały niedźwiedź, taki pingwin jeden, taki zimorodek, tak i Eskimos, ten śnieg garściami; gdyby mógł toby z nartami na nogach spał i wszystko inne by robił, tylko, że to niewygodnie i ludzie nie pojęliby piękna tego szaleństwa.
Rozumiem jeszcze jako tako warjatów męskiego rodzaju; taki musi wytrząść z siebie wszystkie łajdactwa i musi pozwolić wyparować na zimowym wietrze tej całej propinacji, którą wypił; cóż jednak niewiasta, albo zgoła panna niewinna i słodka, ma z siebie wytrząsać?
A jednak patrzcie: porcięta biedactw o przywdzieje, na nożęta buciska wkłada tak straszliwe, że co porządniejszy i smuklejszy słoń by tego nie włożył, koniecznie bardzo kolorowym szalikiem owinie łabędzią szyję, narty czemś paskudnem długo smaruje i wreszcie wyjeżdża na śnieg i wałęsa się długo, sina z mrozu i taka kolorowa na gębie, jako i jej szalik. Hu! hu! nie mogę patrzeć bez żałości.
A czasem to tylko fiknie i jak śmieszny owad, długiemi odnóżami nart wywija … Słodki to jednak musi być upadek na śnieżystej bieli i jedyny upadek, z którego się i panienka niewinna w niezmienionym podnosi stanie.
Musi to być jakiś czar i jakieś upojenie w tej jeździe, w której człowiek powiada wiatrowi : „goń mnie, jeśli zdołasz!“.  A wiatr, jak głupi pies goni z wywalonym ozorem nie wiadomo po co? Piękna to musi być jazda, w której człowiek łamie opór śniegu i wichru, czasem zaś łamie nogę i trzy żebra. A narciarz bieży i gubi przestrzeń i binokle, sieje poza sobą brylanty śniegu, czasem zaś sieje zdrowe zęby. Wtedy w Zakopanem krąży pogłoska, że znaleziono w reszcie w Tatrach ząb jaskiniowego niedźwiedzia. A to tylko dzielna i rosła dziewoja wykopyrtnęła się na jodłowym pniaku.
Narciarstwo jest to zresztą najmoralniejszy ze sportów, w każdym innym to się zawsze jakaś zdarzy awantura, a z narciarstwem to jest tak: na śniegu nijako, bo i zimno i ślad zostaje na śniegu, a potem to człowiek przez pół dnia odmarza, a jak odmarznie, to leży jak kłoda.
Nie należy nawet próbować… Lepiej już sobie u lepić bałwan a ze śniegu i do niego stroić koperczaki, na zimno.
Mam dla tych zimowych szaleńców wiele podziwu, chociaż nie znoszą oni lata, na wiosnę wyją z wściekłości, a w jesień i zadzierają głowy, patrzą, czy już śnieg pada? Nigdy w prawdzie największego przyjaciela nie mogę rozpoznać, kiedy jest w „bojowym rynsztunku “, bo taki ma na gębie ślizgawkę od mrozu, brwi i rzęsy zmienione w śnieżystą szczotkę, cały jest okutany, a do tego wita się też zimno.
Czemu ? Bo ja idę, starym ludzkim zwyczajem, na własnych nogach, a on — ha ! — on ma narty!
To też tej zimy złamię sobie w Zakopanem lewą rękę, każę sobie wyrwać siedem zdrowych zębów, podmaluję czemś czarnem prawe oko i będę stał trzy godziny na mrozie, aby posinieć i żeby mi mózg zamarzł w bryłę lodu. W tedy wszyscy spojrzą na mnie z podziwem i szepną: Jaki to wspaniały narciarz! Ach, i jak i przystojny! Bo bez podsiniaczonego oka. Pożal się Boże!
Dajcie mi więc narty! Niech pada śnieg! A ty burzo — grzmij!

Kornel Makuszyński felieton o narciarstwie Read More »

Dzieje narciarstwa na terenach Polski

Dzieje narciarstwa na terenach Polski

W rozwoju nart na terenach polskich obserwujemy analogiczną sytuację jak w krajach północnych. Obok nart ślizgowych występują również narty błotne i karple, które są uważane za pierwowzór nart. Karple były wykonane z dwóch pionowo ustawionych deszczułek o długości ok. 40cm, połączonych dwoma poprzecznymi deszczułkami na kształt drabinki. Wolne końce były dodatkowo wzmocnione okręgiem z leszczyny. Karple były mocowane do nóg rzemieniami lub powrózkami. Górale używali ich do poruszania się po głębokim śniegu. Obok najstarszych nart, które w naturalny sposób przenikały do nas ze wschodu, drugim źródłem były narty pozostawione przez wojska szwedzkie w czasie wojny w XVII wieku, używane później przez chłopów polskich. Literatura ówczesnego okresu zdaje się potwierdzać, że Polacy zapożyczyli narty od swoich wschodnich sąsiadów. Narty były szeroko stosowane na Polesiu, Białorusi i Wileńszczyźnie. Znajdujący się przed II wojną światową w Warszawie w zbiorach muzealnych okaz nart pochodził ze wschodnich powiatów guberni mińskiej. Bardzo silnymi ogniskami narciarskimi były Grodno i Wilno. Jako materiału do wyrobu nart używano najczęściej jesionu, rzadziej wyrabiano narty z osiny, klonu lub olchy. Długość tych nart było różna: od 1,50 do przeszło 2m, szerokość wahała się w granicach od 13 do 20cm. Narty te posiadały więc typowe proporcje typu południowego. W późniejszym czasie, kiedy znaczenie nart jako powszechnego środka lokomocji zaczęło maleć, posługiwali się nimi prawie wyłącznie myśliwi, gajowi, a niekiedy i robotnicy leśni.

Stare, ludowe narciarstwo polskie popadło w XVIII wieku na długi czas w zapomnienie. Podobne zjawisko obserwuje się również w innych krajach. Narty przywraca z zapomnienia rodzący się ruch sportowo – turystyczny w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. O nartach znajdujemy wzmianki w czasopismach wychodzących w XIX wieku i w „Powszechnej Encyklopedii” Orgelbranda.

W roku 1901 szkoła zawodowa w Zakopanym jako pierwsza w Polsce zaczęła produkcję nart. Trzy lata później do Polski sprowadzono pierwszą parę desek narciarskich z metalowym wiązaniem typu „Lilienfeld” oraz zaproszono z Alp słynnego Mathiasa Zdraskyego, celem urządzenia pierwszego w Polsce kursu nauki jazdy na nartach. W dniu 2 stycznia 1907 r. powstaje pierwsze stowarzyszenie narciarskie pod nazwą Karpackie Towarzystwo Narciarzy, które wkrótce tworzy swoje oddziały w Przemyślu i Krakowie. W końcu lutego 1907 r. powstaje Zakopiański Oddział Narciarzy założony przez Stanisława Barabasza, Mariusza Zaruskiego i Mieczysława Karłowicza. Oddział ten przekształca się w następnych latach w Sekcję Narciarzy Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego – SN-PTT, organizację, która istnieje do dnia dzisiejszego.

Pierwsze zawody w Polsce przypadają na sezon 1907/08, które odbyły się w Sławku. Program zawodów obejmował biegi płaskie na 1000 i 1609m. oraz terenowy bieg zjazdowy o długości 1500m. Pierwszy konkurs skoków zorganizowano we Lwowie w 1907 r. Pierwsze międzynarodowe zawody w skokach narciarskich zorganizowano na Kalatówkach w roku 1910. Następne międzynarodowe zawody odbywają się w latach 1911 i 1912, gdzie rozgrywane są biegi zjazdowe juniorów, panów i pań.

Początek okresu międzywojennego cechuje przede wszystkim rozwój organizacyjny narciarstwa. W dniu 26 grudnia 1919 powołany zostaje Polski Związek Narciarski „PZN”, który w sezonie 1922/23 utworzył fachową Komisję Sportową PZN, która wprowadza konkurencje biegowe i skokowe w skład programu PZN. W roku 1924 Polska bierze udział w kongresie w Chamonix, kiedy to została utworzona Międzynarodowa Federacja Narciarska „FIS”. Polscy zawodnicy biorą również udział w I Zimowych Igrzyskach Olimpijskich. W roku 1928 powierzono Polsce z okazji 10-lecia PZN zorganizowanie pierwszych zawodów FIS. W zawodach tych w 1929 r. bierze udział 15 reprezentacji państwowych w ogólnej liczbie 500 zawodników i 300 dziennikarzy.

Po II wojnie światowej Polski Związek Narciarski szybko wznowił kontakty z Międzynarodową Federacją Narciarską (FIS). Na Kongres FIS w 1946 r. w Pau (Francja) przybyła Polska delegacja. Szybko nawiązano również kontakty w z narciarstwem akademickim. W sezonie 1946/47 Polacy startują w Akademickich Mistrzostwach Świata w Davos, a następnie w Międzynarodowym Tygodniu Narciarstwa w Chamonix.

Do najbardziej znanych polskich przedstawicieli sportów zimowych należy Stanisław Marusarz, wybitny narciarz klasyczny (skoczek i dwuboista) i alpejczyk (osiągał dobre wyniki w biegu zjazdowym i kombinacji alpejskiej), czterokrotny olimpijczyk (1932, 1936, 1948, 1952). Do innych znanych postaci narciarstwa alpejskiego w Polsce należą: Bronisław Czech, Helena Marusarzówna, Ryszard Ćwikła, Małgorzata Tlałka-Mogore-Długosz, Dorota Tlałka-Mogore oraz Andrzej Bachleda-Curuś.

Źródła

Literatura:

  1. Wybrane zagadnienia z historii narciarstwa; K. Chojnacki; SITN Kraków 2000
  2. Narciarstwo zjazdowe; Sz. Krasicki; Skrypt AWF Kraków 1994
  3. Narciarstwo sportowe; J. Bisaga, K. Chojnacki, skrypt AWF Kraków 1997
  4. Narty-poradnik; A. Lesiewski, J. Lesiewski; PASCAL wydanie 2007

Internet:

  1. Historia rozwoju technologii narciarskich – Narty.pl
  2. Muzeum Narciarstwa

Dzieje narciarstwa na terenach Polski Read More »

Zadzwoń