Wycieczka na Klimczok

Schronisko niemieckiej organizacji turystyki górskiej Beskidenverein (Klementinenhutte od nazwiska właścicielki tych terenów – Klementyny von Primavesi) na Klimczoku. Fotografia ze zbiorów NAC

Wrażenia z wycieczki na Klimczok z 1939 roku.

Gazeta Zachodnia. Katowice czwartek 23 marca 1939 r.

„Wy tam na Śląsku macie tak blisko tereny takie, te byłoby nawet dziwne, gdybyście na nartach nie jeździli” takie mniej więcej głosy padały w rozmowach na tematy narciarskie z narciarzami zamieszkującymi województwa centralne i zachodnie. I w tych słowach dużo prawdy, bo istotne od najbliższego punktu wypadowego w góry dzieli nas z Katowic zaledwie 56 km. koleją tę przestrzeń (jaką w normalnych warunkach powinno się przebyć w ciągu jednej godziny). Tym najbliższym punktom wypadowym, jak zapewne wszyscy Czytelnicy się domyślają, jest Bielsko, skąd w ciągu dwóch godzin dostać się można kilkoma drogami na najpopularniejszy szczyt beskidzki Klimczok i na sąsiednie góry m.  in: Magórkę, Trzy Kopce, Błatną, Skrzyczne oraz na dalsze, ale w ciągu jednego dna osiągalne szczyty Salmopola, Malinowskiej Skały i Baraniej Góry. Klimczok, jeśli idzie o frekwencję turystów i narciarzy, można porównać chyba tylko z Kasprowym.  Tyle setek par nart  każdej niedzieli znaczy swoje ślady na trasach zjazdowych z Klimczoka w kierunku Bielska, Szczyrku, Bystrej jest najlepszą miarą popularność, tej góry. Już od najwcześniejszych godzin porannych ciągnie od strony Cygańskiego Lasu (dokąd dojeżdża się z masła najdroższym w Polsce tramwajem) nieprzerwany, z początku rozkrzyczany, a w miarę zwiększania się stromości stoku bardziej milczący, sznur ludzkich postaci. Idą, idą bez przerwy starzy i młodzi, kobiety i mężczyźni, biedni i bogaci (co łatwo poznać przede wszystkim po wyekwipowaniu, które u biedaków jest czasem tak nędzne, że aż budzi litość), mistrzowie i patałachy, Żydzi i nie Żydzi, Polacy i nie Polacy, cepry i górale, jednym słowem przedstawiciele wszystkich warstw, stanów i zawodów.  A wszyscy się spieszą! Jedni idą ze snobizmem gwoli wyżycia się, jeszcze inni dla towarzystwa. W całym tym pochodzie w górę jedno jest bardzo dziwne: pośpiech! Jeden pcha się przez drugiego i to w najwęższych i najbardziej stromych odcinkach trasy, jeden drugiemu depce po nartach, albo wywija pod nosem grotem kijka Nie wiadomo, co tych ludzi tak gna w górę. Czy chęć „zwycięstwa”, czy zamiar zjedzenia w schronisku przed innym obiadu. czy brak czasu?  
Nie wszyscy z podchodzących na Klimczok używają tych samych sposobów. Jedni idą na nartach (tych jest znikoma mniejszość), drudzy natomiast niosą narty na ramieniu. Na nartach idą Ci, którzy mają foki, a takich jest 2 na stu.
Albo też spece od smarowania a nart, których jest jeszcze mniej, wreszcie młodzi, a ambitni narciarze, którzy uważają, że maszerowanie pieszo tą z nartami na ramieniu nie licuje z godnością prawdziwego narciarza. Ambitnie (fałszywie) to bractwo drapie się pod górę, najczęściej wbrew wszelkim zasadom techniki narciarskiej, na zupełnie niesmarowanych nartach, co powoduje ustawiczne ślizganie się w tył Patrząc na te nic z turystyką narciarską nie mające wyścigi nasuwa się mimo woli pytanie: co właściwie zrobiły i robią dla turystyki narciarskiej nasze kluby sportowe.

Odpowiedź jest jasna…
KIimczok stając się punktem centralnym śląskiego narciarstwa spowodował, że ta, do niedawna głównie przez Niemców uczęszczana góra  rozbrzmiewa teraz śmiałymi i liczebnie o wiele silniejszymi niż dawniej głosami polskimi. Jeśli jeszcze i ci wstydliwi Polacy co na zjazdach wrzeszczą na cale gardło: „Achtung” nauczą się cenić własną mowę swoje zbliżanie się sygnalizować będą hasłem: „Tor wolny 'I, to wtedy głosy niemieckie zupełnie tam zamilkną.
Wspomniałem wyżej o scenach, jakie rozgrywają się w czasie podchodzenia na Klimczok Z kolei należałoby słów kilka poświęcić na przedstawienie obrazu jaki maluje się oczom turysty w czasie zjazdu np. do Bystrej. Można by to najdosadniej określić jednym słowem: bałagan. Tak jak przy podchodzeniu nie wiadomo kto, za kim ma iść, jak ma iść, którą stroną wymijać, jak nieść narty i kijki, jak smarować itp. tak w czasie zjazdu nie wiadomo co robić, aby nie nadziać się na gęsto w wąwozach i na polanach padających patałachów, aby nie być potrąconym przez popisujących się szusami na oślep pseudo mistrzów. W całym tym bałaganie nie ma żadnego porządku. Widać, że zjeżdżają sami indywidualiści, nie przyznający się do żadnej grupy wycieczkowej, nie biorący odpowiedzialności za siebie ani za  swych współtowarzyszy.
Patrząc na borykających się z trudnym terenem  narciarzy, obserwując u nich nieznajomość najprymitywniejszych zasad jazdy wąwozem  jazdy po fałdach terenowych brania ostrych zakrętów, zatrzymywana się  lesie, ostrzegania  zjeżdżających przed niebezpieczeństwem spowodowanym nagromadzeniem się przed jakąś przeszkodą kilkunastu naraz narciarzy, wymijania w zjeździe itp., odnosi się wrażenie, że narciarze, albo w ogóle nie przeszli żadnego systematycznego szkolenia, albo też szkolenie to było niedostateczne.
Ale nie dość jest nauczyć kogoś kristanii, trzeba mu dać ponadto podstawy, zasadnicze wytyczne do racjonalnego uprawiania narciarstwa tak sportowego jak i turystycznego.
Nie można pozwalać na wędrówki górskie, choćby się one ograniczały do „niewinnej ” tylko wycieczki na Klimczok temu, kto nie zna zasad podchodzenia, odpoczywania, nie opanował w dostatecznym stopniu techniki zjazdowej kto nie odpowiada zadość wymaganiom potrzeby kultury sportowej.
Przyroda nie znosi wulgarnego chamstwa, będącego niestety udziałem wielu naszych turystów.
Nasze kluby narciarskie, błądzące nieraz wśród gąszczu najróżnorodniejszych zadań technicznej i wychowawczej natury, mają tu znakomite możliwości realizowania, choćby tylko na tym szczupłym odcinku klubowym, postulatów pierwszorzędnej wagi.

 

Zadzwoń