W wydawanym przez Polski Związek Narciarski czasopiśmie Narciarstwo Polskie, w tomie II z 1927 roku okazał się felieton o narciarstwie napisany na wesoło przez Kornela Makuszyńskiego, bowiem twórca Koziołka Matołka był także znanym miłośnikiem narciarstwa. Narciarstwo Polskie : roczników Polskiego Towarzystwa Narciarskiego tom 2. 1927

Zima, śnieg, narty i t.d. 
Przez długi czas byłem przekonany, że narty, inaczej nazywane „ski”, służą jedynie do rebusów obrazkowych ; trudno bowiem było spotkać rebus w starym „Tygodniku Ilustrowanym”, w którym by nie namalowano dwóch zadzierżystych deszczułek, a to znaczyło „ ski“ w jakimś złożonym wyrazie. Mógł to nawet odgadnąć największy nawet bęcwał, tak i z dziada, pradziada. Okazało się jednak z czasem, że ludzie na tem jeżdżą, co dowodzi, że nawet Eskimosi, wujowie renifera i krewni foki, też coś dowcipnego wymyślą.
Teraz, kiedy wszyscy czytamy Jacka Londona, wiemy, że bez nart daleko nie ujedzie w tych miłych krajach, gdzie czasem człowiek zjada zaprzęgowego psa, a czasem pies człowieka, jak się zdarzy i na co kto ma ochotę. Jest to tam sprzęt szanowany i wielce pożyteczny, do nas zaś dostał się zapewne jako sprzęt wesoły i bardzo zabawny.
W początku był dziwowiskiem, teraz zaś, jak wiadomo, jest używanym nagminnie i wielce lubionym, i  o dziwo! Wśród wielu narodów, które się rozlubowały w narciarskim sporcie, Polacy okazują zdolności zgoła nie powszednie. Nigdy od nikogo nie zdołaliśmy się nauczyć sztuk trudnych •— wstrzemięźliwości, oszczędności, praworządności i t. p. — w sztukach jednak śmiałych, grożących skręceniem karku, nikt nigdy nie miał uczniów zdolniejszych. Nie myśmy wymyślili wódkę, ale jak nam tylko pokazano, jak się ją robi, niech kto teraz potrafi zrobić lepszą. Kto inny wymyślił Żydów, a kto ma pierwszą klasę w tym interesie? Nam trzeba tylko pokazać. Wszyscy ludzie na świecie jeżdżą po morzu na okrętach, — a my ? — My tylko konno, panowie bracia, żeby Szwed nie myślał, „że się morzem od nas oddzielił“ .
Pokazano nam narty; Polak spojrzał, uśmiechnął się  i zaczął tak jeździć, jakby całe życie jadł krajany w kostki szpik reniferowy. Otóż, bo w nas siedzą niesłychane w tym kierunku zdolności: połowa z pośród nas ślizga się przez życie, a druga połowa  skacze na łeb, na szyję z wysokiej skoczni, co z pierwszej połowy czyni doskonały materjał do biegów płaskich, z drugiej skoczków znamienitych.
Wziąć byle starego wyjadacza, co w życiu swojem nart nie widział, przyczepić mu je do pedałów i puścić na śnieg, — a ujrzysz, bracie Polaku, że ci będzie śmigał lekko i zgrabnie i nie zawadzi ani o kamień, ani o kryminał. Inny skoczy w śnieg, jak największy rekordzista narciarski świata tak, że prokurator to tylko mowę traci na chwilę, a ten dalej już bieży, wśród pokrzyków i poklasków.
Tacy to zdolni są pośród nas ludzie.
Ci jednak marnują swoje przyrodzone zdolności i nigdy na prawdziwych nartach nie jeżdżą. Narciarze bez przenośni są to ludzie sprawiedliwi, chociaż manjacy. Kiedy na takiego przyjdzie czas ruji, właściwiej mówiąc, sportowy okres, pełen wichrów i śniegów, taki to ci się wtedy wyrzeka i żony i kochanki i dziatek miłych i ciepłego łoża, śnieg mu uderza na mózg tak, że go szaleństwo chwyta: oto się martwi, że śniegu niema na szafie, skąd by można zrobić skok próbny; tyle jest innych zmartwień na świecie, taki jednak martw i się na przykład tem, że śnieg jest „ lepki“, albo „porowaty“ — djabli zresztą wiedzą jaki? Jadłby taki biały niedźwiedź, taki pingwin jeden, taki zimorodek, tak i Eskimos, ten śnieg garściami; gdyby mógł toby z nartami na nogach spał i wszystko inne by robił, tylko, że to niewygodnie i ludzie nie pojęliby piękna tego szaleństwa.
Rozumiem jeszcze jako tako warjatów męskiego rodzaju; taki musi wytrząść z siebie wszystkie łajdactwa i musi pozwolić wyparować na zimowym wietrze tej całej propinacji, którą wypił; cóż jednak niewiasta, albo zgoła panna niewinna i słodka, ma z siebie wytrząsać?
A jednak patrzcie: porcięta biedactw o przywdzieje, na nożęta buciska wkłada tak straszliwe, że co porządniejszy i smuklejszy słoń by tego nie włożył, koniecznie bardzo kolorowym szalikiem owinie łabędzią szyję, narty czemś paskudnem długo smaruje i wreszcie wyjeżdża na śnieg i wałęsa się długo, sina z mrozu i taka kolorowa na gębie, jako i jej szalik. Hu! hu! nie mogę patrzeć bez żałości.
A czasem to tylko fiknie i jak śmieszny owad, długiemi odnóżami nart wywija … Słodki to jednak musi być upadek na śnieżystej bieli i jedyny upadek, z którego się i panienka niewinna w niezmienionym podnosi stanie.
Musi to być jakiś czar i jakieś upojenie w tej jeździe, w której człowiek powiada wiatrowi : „goń mnie, jeśli zdołasz!“.  A wiatr, jak głupi pies goni z wywalonym ozorem nie wiadomo po co? Piękna to musi być jazda, w której człowiek łamie opór śniegu i wichru, czasem zaś łamie nogę i trzy żebra. A narciarz bieży i gubi przestrzeń i binokle, sieje poza sobą brylanty śniegu, czasem zaś sieje zdrowe zęby. Wtedy w Zakopanem krąży pogłoska, że znaleziono w reszcie w Tatrach ząb jaskiniowego niedźwiedzia. A to tylko dzielna i rosła dziewoja wykopyrtnęła się na jodłowym pniaku.
Narciarstwo jest to zresztą najmoralniejszy ze sportów, w każdym innym to się zawsze jakaś zdarzy awantura, a z narciarstwem to jest tak: na śniegu nijako, bo i zimno i ślad zostaje na śniegu, a potem to człowiek przez pół dnia odmarza, a jak odmarznie, to leży jak kłoda.
Nie należy nawet próbować… Lepiej już sobie u lepić bałwan a ze śniegu i do niego stroić koperczaki, na zimno.
Mam dla tych zimowych szaleńców wiele podziwu, chociaż nie znoszą oni lata, na wiosnę wyją z wściekłości, a w jesień i zadzierają głowy, patrzą, czy już śnieg pada? Nigdy w prawdzie największego przyjaciela nie mogę rozpoznać, kiedy jest w „bojowym rynsztunku “, bo taki ma na gębie ślizgawkę od mrozu, brwi i rzęsy zmienione w śnieżystą szczotkę, cały jest okutany, a do tego wita się też zimno.
Czemu ? Bo ja idę, starym ludzkim zwyczajem, na własnych nogach, a on — ha ! — on ma narty!
To też tej zimy złamię sobie w Zakopanem lewą rękę, każę sobie wyrwać siedem zdrowych zębów, podmaluję czemś czarnem prawe oko i będę stał trzy godziny na mrozie, aby posinieć i żeby mi mózg zamarzł w bryłę lodu. W tedy wszyscy spojrzą na mnie z podziwem i szepną: Jaki to wspaniały narciarz! Ach, i jak i przystojny! Bo bez podsiniaczonego oka. Pożal się Boże!
Dajcie mi więc narty! Niech pada śnieg! A ty burzo — grzmij!

Zadzwoń